Pierwszą część filmu ogląda się jak "w poprzednich odcinkach..." umieszczane na początku odcinka kolejnego. Gładko, ale bez sensu, bo to same kluczowe ujęcia i dialogi. Zaś film nie może być zlepkiem samych scen kluczowych.
A już "braciszek" - haker rozpoznający "siostrę", z którą został rozdzielony w dzieciństwie (siostra też błyskotliwa komputerowo!), by potem dowiedzieć się, że jest synem gangstera - po bliźnie na policzku... toż to godne jest bardziej wenezuelskiej telenoweli, niźli kryminału z klasą.
Albo Wilczak, łatwiutko dopadający gangstera Kolbergera podczas snu i przykładający mu lufę do czoła . . . Nie ma żadnych "żołnierzy-ochroniarzy" ten gangster, czy co? I po co w ogóle Wilczak go dopada? Żeby przyskrzynić i zamknąć? Otóż nie: żeby mu jedynie wygrażać! A przecież podobno ma on wszystkie potrzebne dowody na tego Kolbergera . . .
Logiki za grosz!
Mnie i tak najbardziej rozśmieszyła gra w ruletkę z Więckiewiczem , przecież to trudno opisać słowami.