"Ostatniego Jedi" trudno uznać za kamień milowy w historii rozrywki czy też zupełnie nową jakość w uniwersum Star Wars. Niemniej Disney obrał właściwy azymut. Pozostaje czekać na epickie
Po dwuletniej przerwie powracamy do odległej, i jakże bliskiej nam, galaktyki. Narracja rozpoczyna się tuż po wydarzeniach z 7 epizodu. Rey poznaje wyalienowanego Skywalkera, rebelianci pod wodzą Lei prowadzą nierówną walkę z siłami Nowego Porządku, reprezentowanego przez tajemniczego Snoke`a i Kylo Rena. No przynajmniej tak to wygląda na wstępie, bo po kilkudziesięciu minutach zostajemy uraczeni fabularnymi fikołkami i przynajmniej jeden z nich był autentycznie zaskakujący. Gdzieś w tle głównych wątków mamy wzmianki o cierpieniu niewinnych, kwestię motywacji do walki o wolność i coś na kształt wątku miłosnego. W końcu poruszono kwestię Mocy. Bardzo interesująca jest interakcja między Kylo i Rey. Szkoda tylko, że niektóre dialogi są trochę zbyt…infantylne. Nie wiem czy to dobre słowo, w końcu producentem filmu jest Disney. Stary jestem, to się czepiam jak zgryźliwy tetryk. Ale skoro już zacząłem psioczyć, to zachodzę w głowę, dlaczego wetknięto przydługi i niezbyt istotny motyw Finna? Chyba inaczej można było zagospodarować tę postać. Z kolei przedstawiciele Zła, niestety, ale ponownie zostali potraktowani po macoszemu. Wiemy, że są okrutni i bezwzględni i… to tyle jeśli chodzi o głębię i psychologie postaci. Sytuację trochę ratują groteskowe sceny z ich udziałem. Bezapelacyjnie najsilniejszą stroną nowej odsłony gwiezdnych wojen jest, nie kto inny, ale właśnie Luke Skywalker. Zgorzkniały i zrezygnowany mistrz jedi nie pojawia się przypadkiem. Jest istotny dla rozwoju wydarzeń, ale też dla fana sagi. Twórcy uderzają w nostalgiczne nuty, świadomi siły sentymentów. Bardzo słusznie zresztą. A nawiązań do oryginalnej trylogii jeszcze kilka tutaj mamy. W końcu jak się wzorować to na mistrzach, prawda młody padawanie? Film i tak kradną przeurocze stworki – porgi. Czy film z takim budżetem i niebywałą otoczką może odstręczać widza oprawą audio-wizualną? Czysta retoryka. W tym miejscu nie popadałbym jednak w jakieś zachwyty. Może dlatego, że po graficznych wodotryskach w innych blockbusterach już dosłownie nic nie może olśnić na wielką skalę? No przynajmniej ja szczęki nie zbierałem po seansie. Ponaddwuipółgodzinynny pobyt w kinie na całe szczęście nie oznaczał przykrego wyczekiwania na końcowe napisy. Film jest naładowany akcją i na pewno nie nuży. Jeśli miałbym coś z niego wyciąć, to sam początek. Taki sztampowy i wtórny. Właściwie niepotrzebny. Czasami wydawało mi się, że montażyści też się nie popisali. Dosłownie w kilku przypadkach "Ostatniego Jedi" trudno uznać za kamień milowy w historii rozrywki czy też zupełnie nową jakość w uniwersum Star Wars. Jednak to wciąż więcej niż "Przebudzenie mocy". A jakby tak scenarzyści dopracowali fabułę to byłbym zachwycony. Niemniej Disney obrał właściwy azymut. Pozostaje czekać na epickie zakończenie sagi.